niedziela, 27 lipca 2008

Ten traktat szkodzi wolności

Rozmowa z Wacławem Klausem prezydentem Republiki Czeskiej:

Rz: Czy podczas czwartkowej wizyty w Pradze prezydent Lech Kaczyński próbował pana przekonać do traktatu lizbońskiego?


Vaclav Klaus: Prezydent Kaczyński nie próbował przekonywać mnie, że traktat lizboński jest piękny. Moje stanowisko w tej sprawie jest powszechnie znane i nie ma mowy, żeby się zmieniło.

Jak zareagowałby pan, gdyby prezydent Kaczyński ostatecznie podpisał traktat?

Zaakceptowałbym to bez mrugnięcia okiem. To jego prawo, by tak postąpić, i nigdy nie śmiałbym go za to krytykować. Ani publicznie, ani prywatnie.

Czy podpisze pan traktat? Niektórzy politycy w Czechach twierdzą, że powinien pan to zrobić, gdyż w przeciwnym razie naruszy pan konstytucję, a co za tym idzie – interes narodowy Czech...

Biorąc pod uwagę czeski interes narodowy, jeżeli już używamy tego terminu, nigdy nie powinienem podpisać traktatu lizbońskiego.

Osobiście dziękował pan mieszkańcom Irlandii za to, że głosowali przeciwko traktatowi. Czy Unia Europejska i Europejczycy w ogóle potrzebują traktatu lizbońskiego?

Taki dokument nie jest potrzebny do standardowego funkcjonowania Unii – w tym do jej dalszego rozszerzenia – i w przyszłości może zaszkodzić wolności i demokracji w Europie.

Leżąc niedawno w szpitalu po operacji biodra, żartował pan, że może sam napisać nowy europejski traktat. Co by pan w nim zamieścił? Co byłoby najważniejsze?

Najważniejszy byłby powrót do międzyrządowości (konfederacyjny model integracji europejskiej z 1961 r. oparty na unii suwerennych ojczyzn – przyp. red.) oraz jednomyślnego podejmowania decyzji. Powrót „unii” do „wspólnoty”.

Nie lubi pan być nazywamy Europejczykiem. Opowiada się pan przeciwko europejskiej biurokracji. Dziś mówi pan, że jest przeciwko Europie a la francaise. Dlaczego?

Jestem Europejczykiem (to jedna z moich cech tożsamości), ale to poczucie nie jest bardzo silne. Jest na przykład znacznie słabsze niż poczucie bycia Europejczykiem z Europy Środkowej czy Słowianinem. Nie jestem teraz przeciwko Europie a la francaise, ale jestem przeciwko tendencjom do coraz większego zacieśniania integracji europejskiej i przeciwko jej socjalizacji. Te tendencje są dziś wyraźnie obecne w ambicjach Francji podczas jej przewodnictwa w UE.

Od 1 stycznia 2009 r. to Czechy będą stać na czele Unii Europejskiej. Chciałby pan, żeby wszyscy członkowie UE mówili wtedy jednym głosem? Co będzie dla pana najważniejsze podczas tego przewodnictwa?

Nie mam wielkich ambicji, jeśli chodzi o przewodnictwo UE. To po prostu formalna, a nie rzeczywista, rola. Porównanie niemieckiego i słoweńskiego przewodnictwa całkiem wyraźnie to pokazuje.

Prezydenci Czech i Polski mówią dziś niemal jednym głosem, jeśli chodzi o sprawy Unii Europejskiej. Czy możemy się spodziewać nowego sojuszu polsko-czeskiego?

Zawsze będzie mi miło stać ramię w ramię z prezydentem Polski. Określenie „sojusz” jest jednak zbyt silne. Nie wierzę, by obywatele obu krajów byli do niego chętni.

Polska i Czechy są dziś sojusznikami USA. Łączy je też amerykańska tarcza antyrakietowa. Czy to może zaszkodzić obu krajom w relacjach z UE? Czy Polska i Czechy mogą być postrzegane w Unii jako konie trojańskie Ameryki?


Rzeczywiste interesy obu naszych krajów w pozytywnych stosunkach z USA są tak silne, że reakcje niektórych „antyamerykańskich” polityków w UE nie są uważane za istotne.

Istnieją obawy, że czeski parlament może nie ratyfikować umowy z Waszyngtonem w sprawie tarczy. Czy to możliwe? Czy jest pan pewien, że proces ten zakończy się w Czechach pozytywnie?

Za wcześnie, by o tym mówić, ale oczekuję, że parlament ratyfikuje tę umowę.

Polska wciąż jest w trakcie negocjacji w sprawie tarczy. Co pana zdaniem powinna teraz zrobić? Czy miałby pan dla Warszawy jakieś propozycje?

Nie mam żadnych propozycji dla Polski. Jestem przekonany, że Polacy sami wiedzą, co robić.

Źródło: rp.pl